publicystyka literacka i eseje. Maria Janion – Wampir. Biografia symboliczna. 29 lipca, 2023. 1. Mit wampiryczny doczekał się w Anglii, Francji i Niemczech wielu opracowań. Ukazano w nich rozmaite aspekty wampiryzmu uznanego za najpotężniejszy mit literacki XX wieku. Aleksander Dumas napisał w swoim „Wampirze” prorocze słowa
Maria Janion na Allegro.pl - Zróżnicowany zbiór ofert, najlepsze ceny i promocje. Wejdź i znajdź to, czego szukasz!
(‘A.R.T.’) by Sebastian Cichocki, as well as the works by Maria Janion (Polacy i ich wampiry [‘Poles and their Vampires’]), Joanna Tokarska-Bakir (Legendy o krwi [‘Blood Libels]) and Magdalena Saryusz-Wolska (Silne kobiety i słabi mężczyźni, czyli o paradoksach podziału ról.
Wampiry na pomoc . Maria Janion, przytaczając rozmaite odczytania konkretnych przejawów mitu wampirycznego, nie za wszystkie bierze odpowiedzialność, a tym bardziej nie ze wszystkimi się
1 M. J anion, « Polacy i ich wampiry », in Wobec zia, 2 Peut-être inspirée par le texte de Maria Janion intitulé « Les Polonais et leurs vampires1 »,
Dziewięćdziesiąte. Maria Janion urodziła się w Wigilię 1926 roku w Mońkach, trzysta kilometrów od przedmieść Wilna, w którym spędziła wczesną młodość i gdzie kwitły nasturcje
Maria Janion znacząco zaostrzyła mój apetyt na tego typu informacje. Może jednak opracowanie, tego co wydaje mi się, że brakuje, jest dostateczne, a moje odczucie jest swego rodzaju błędem poznawczym, niezrozumieniem wartości, które niesie książka.
Mit wampiryczny doczekał się w Anglii, Francji i Niemczech wielu opracowań. Ukazano w nich rozmaite aspekty wampiryzmu, uznanego za najpotężniejszy mit literacki XX wieku. Aleksander Dumas napisał w swym "Wampirze" prorocze słowa: "Dokądkolwiek pójdziemy, będzie szedł za nami". Książka Marii Janion przedstawia drogi, którymi
Jego ostatnia książka miała tytuł „ Mieszkam w domu, w którym wszyscy umarli ”. Przypominamy teksty Piotra, którymi żegnał wielkich ludzi kultury. Była Mistrzynią. Tak ją nazywali
Mówi się, że profesor Janion naznaczyła w jakiś sposób swoich studentów i współpracowników… Tak bywa w przypadku wielkiej indywidualności, Mistrzyni jest nią niewątpliwie. To postać charyzmatyczna, obdarzona szczególną umiejętnością gromadzenia wokół siebie ludzi.
ewZJYn. O tym, że literatura polska, a przede wszystkim sami Polacy cierpią na „ogólną niemożność” podjęcia tego problemu, wiedział już Witold Gombrowicz, pisząc esej o Sienkiewiczu oraz powierzając niektóre ze spostrzeżeń Dziennikowi. Z jego braku w naszej sztuce zdawał sobie sprawę aż nadto dobrze Stanisław Brzozowski, autor wielu uzasadnionych, jak czas pokazał, oskarżeń stawianych kulturze polskiej. Także Czesławowi Miłoszowi jako autorowi książki Człowiek wśród skorpionów, poświęconej dorobkowi wspomnianego twórcy, zagadnienie to, a właściwie jego brak, co jakiś czas z różnym natężeniem przychodzi na myśl. Wszyscy wymienieni myśliciele w tym jednym punkcie zgodni są wręcz niewiarygodnie. Odmiennego zdania jest jedynie Maria Janion i w swym znakomitym studium zatytułowanym Polacy i ich wampiry podejmuje odważną polemikę z podobnymi przekonaniami. Dla ich gruntownego zrewidowania – gdyż już dość mocno, żeby nie rzec na dobre, zdążyły się zakorzenić w polskiej świadomości – badaczka przedstawia liczne argumenty, przy okazji potwierdzające słuszność wykonania tak śmiałego gestu. Jesteśmy tu świadkami fascynująco ostrej kolizji poglądów, na dodatek na jakiś zasadniczy temat. Postarajmy się więc, po uprzednim skonfrontowaniu ze sobą odmiennych stanowisk, by odsłoniły się przed nami kulisy całej sprawy, wniknąć w całą zawiłość kwestii, posiłkując się narzędziami oferowanymi – uprzedźmy dalsze rozważania – przez psychologię ze szkoły Junga. Być może po przesunięciu niektórych akcentów, postawieniu innych pytań i udzieleniu odmiennych na nie odpowiedzi, w rezultacie uda nam się posunąć owe rozważania nie tyle naprzód, co spojrzeć na nie z trochę innego miejsca, ale również zarysować – co jest wszak głównym powodem podjęcia niniejszej kwestii przeze mnie – kontury jeszcze innej odpowiedzi na początkowe pytanie. Zatem o jakiż problem tu idzie? Pomoże go nam wyartykułować, tudzież w całej rozciągłości zaprezentować, sąd zacytowany niżej. Bowiem i Gombrowicz, i Miłosz, i Brzozowski prawie jednogłośnie stwierdzają, że kultura polska: [...] chyłkiem wymija problem zła, że nie chce się do niego wprost ustosunkować, a jeżeli to czyni, to bardzo jednostronnie, że nie dostrzega jego wymiarów metafizycznych (Janion, 1989, s. 7). Poza tym kultura polska jawi się jako pozbawiona Cienia w rozumieniu Jungowskim. Spośród archetypów najbardziej empiryczny charakter mają te – przypomnijmy – które najczęściej i najsilniej wpływają na ego, bądź też zakłócają jego funkcjonowanie. Są to archetypy: cienia, animy i animusa. Postacią najłatwiej dostępną doświadczeniu jest cień (Jung, 1993, s. 68). Symbolizuje on – najkrócej rzecz ujmując – naszą „drugą stronę”, naszego „ciemnego brata”. Bez Cienia jesteśmy tylko dwuwymiarowi. Składają się nań gorsze aspekty osobowości człowieka, z istnienia których nie za bardzo on zdaje sobie sprawę. Dlatego musi podjąć trud ich poznania, aby mógł zaistnieć jako trójwymiarowy, pełnokrwisty. Każda kultura, tak jak pojedynczy człowiek, posiada swój Cień, który zawiera niejasną, nieodkrytą, zapomnianą, niechcianą, nierzadko tajemniczą stronę życia. Według Junga pełna prawda o człowieku i kulturze musi uwzględniać sferę Cienia. Sprawdźmy, co w tym kontekście na temat polskiej kultury mieli do powiedzenia przywołani na początku wywodu autorzy. Czesław Miłosz (1962) we wspomnianej książce poświęconej Stanisławowi Brzozowskiemu i noszącej niezwykle wymowny tytuł Człowiek wśród skorpionów, zwrócił uwagę na niemożność Polaków wyrwania się „z zaklętego kręgu myślenia »polonocentrycznego« mesjanizmu”. Z tego jednostronnego podejścia, które przypisywało wszystko dobro Polsce i wszystko zło Rosji (Janion, 1975, s. 235). Uraz rosyjski wyjaławiał Polaków intelektualnie i artystycznie, ponieważ przesłaniał im prawdę o kondycji ludzkiej, następowało u nich przesunięcie zła i cierpienia, z jakim zmaga się cały nasz gatunek, na jeden zespół geograficzno-historyczny. [...] Dlatego pisarze polscy przegrywali, ile razy starali się zstąpić w demonizm ukryty nad powierzchnią spraw ludzkich (Miłosz, 1962, s. 18). Diagnoza Miłosza i Brzozowskiego zaskakująco współbrzmi – jak to już wcześniej zostało zasygnalizowane – z wnioskami Witolda Gombrowicza (1986a), który w eseju zatytułowanym Sienkiewicz postawił w stan oskarżenia autora Trylogii jako niestrudzonego producenta polskiej przeciętności, łatwości i, co najważniejsze, „ładności”. Innymi słowy, obarczał go odpowiedzialnością za wytwarzanie „polskiej urody”. Ale trzeba powiedzieć, że Sienkiewicz dla Gombrowicza jest tu zaledwie kulminacją długiego procesu. Weźcie do ręki literaturę naszą z XVI i XVII stulecia, a przekonacie się, że ona prawie zawsze utożsamiała urodę z cnotą. Nie było w niej miejsca na piękność zrodzoną wyłącznie z życia. [...] Natura ludzka objawia się w grzechu, w żywotnej ekspresji, i ten, kto nie znał takiego okresu żywotności, kto od dzieciństwa był tylko cnotliwy, niewiele będzie wiedział o sobie (Gombrowicz, 1986a, s. 353, 354). Gombrowicz nie byłby sobą, gdyby nie wspomniał w tym kontekście o Mickiewiczu oczywiście. Autor Pana Tadeusza był największym – jego zdaniem – objawieniem tej estetyki polskiej, która: [...] nie lubi „babrać się w brudach” [...] Ponieważ utraciliśmy niepodległość i byliśmy słabi, przyozdobił słabość naszą pióropuszem romantyzmu, uczynił z Polski Chrystusa narodów, przeciwstawił naszą cnotę nieprawości zaborców i wyśpiewywał piękno naszych krajobrazów (Gombrowicz, 1986a, s. 356). W niejakiej opozycji w stosunku do zreferowanych opinii na temat specyfiki kultury i literatury polskiej pozostają sądy zawarte w zbiorze esejów napisanych przez Marię Janion (1989) i opublikowanych pod wspólnym tytułem Wobec zła. Z dwóch co najmniej powodów naszą uwagę przyciągnie, sygnalizowane wcześniej, studium nazwane przez autorkę Polacy i ich wampiry. Po pierwsze, odnaleźć w nim możemy bezpośrednie, poparte niezwykłą erudycją badaczki, ustosunkowanie się do tematu, który w przyjętym na użytek niniejszego dyskursu porządku myślowym interesuje nas najbardziej. Po drugie, stanowi ono praktyczne zastosowanie do badań literackich zasad krytyki fantazmatycznej, ufundowanej na psychoanalizie i francuskiej krytyce tematycznej, która stwarza szansę przeniknięcia wszelkiego rodzaju romantycznych fantazmatów, w tym także wampirycznych. Bowiem kiedy ujmiemy polską literaturę romantyczną w perspektywie wampiryczno-fantazmatycznej z zastosowaniem odpowiedniego instrumentarium metodologicznego, wówczas okaże się, że zarzuty trzech omówionych poprzednio twórców ulegną znacznemu złagodzeniu. Ale jednak mimo wszystko nie zanegowaniu. Dlaczego? W studium Marii Janion trzy wątki myślowe, nierozerwalnie ze sobą splecione, wydają mi się najistotniejsze. Stanowią one w zasadzie odpowiedzi na trzy postawione przez autorkę pytania, z których pierwsze: – dlaczego Mickiewicz w „centrum narodowego arcydzieła”, jakim jest III część Dziadów, umieszcza wampiryczny śpiew Konrada? – prowokuje do sformułowania następnych, mających naturę nieco ogólniejszą. I już w drugim pytaniu badaczka podejmuje kwestię drażliwą, bo będącą przedmiotem sporów „niezliczonej rzeszy polemistów aż do dzisiaj”, gdyż dotykają sprawy charakteru narodowego Polaków. Jakiż on jest zatem – „idylliczny”, łagodny, czy przeciwnie – wampiryczny, mściwy? W rozwikłaniu zagadki pomagają autorce „najświetniejsi” znawcy kultury Słowian (Kazimierz Moszyński, Aleksander Brückner), a przede wszystkim sam Mickiewicz, który w prelekcjach paryskich daje wykład „osobliwej antropologii wampirycznej”. I wreszcie trzecie pytanie, będące konsekwencją dwóch poprzednich: – czy literatura polska podejmuje problem zła? Trzeba zaznaczyć, że udzieleniu odpowiedzi na nie podporządkowany jest wywód autorki i właściwie do rozstrzygnięcia tej fundamentalnej kwestii nieustannie zmierza. Kazimierz Brodziński, piewca słowiańskich cnót rolniczych i najkonsekwentniejszy w naszej kulturze reprezentant światopoglądu idyllicznego, dołożył wielu starań, aby polski charakter narodowy związać z „łagodnością”, „okropność” uznając za domenę literatury niemieckiej. Zdaniem Marii Janion w tym czaiła się przeszkoda dla ludowej, słowiańskiej mitologii wampirycznej, niezbicie dowodzącej mściwości (o czym świadczą liczne wampiryczne fantazmaty wyobraźni ludowej), demoniczności, a nie sielskość duszy słowiańskiej. Także treść odśpiewanej przez Konrada z Dziadów wampirycznej pieśni, przeplatanej „szatańskim” refrenem: „Tak! zemsta, zemsta, zemsta na wroga, / Z Bogiem i choćby mimo Boga!” – byłaby dowodem czegoś zupełnie przeciwnego niż twierdzenia twórcy rozprawy O klasyczności i romantyczności tudzież o duchu poezji polskiej. Europejska literatura romantyczna metafizyczne zagadnienia zła wyrażała za pomocą stworzonej do tego celu figury sobowtóra. Nowela Stevensona, utwory Jeana Paula czy Hoffmanna są jakby wzorcową artystyczną wizją problemu rozumianego podobnie przez Junga, Freuda i romantyków. Do sprawy tej jeszcze powrócimy. Na razie skupmy się nad wywodami autorki Wobec zła. Figura wampira jest odpowiednikiem w literaturze polskiej – tak przynajmniej sądzi Maria Janion – sobowtórowych „dwoistości obrazu egzystencji ludzkiej” romantyzmu niemieckiego. Co skłoniło badaczkę do sformułowania takich wniosków? Przede wszystkim sam Mickiewicz, który w prelekcjach paryskich przyjął przeświadczenie, że „upiór rodzi się z dwoistym sercem i dwoistą duszą [...]. W wampirze dusza negatywna czy serce negatywne (złe, szatańskie) bierze górę: w ten sposób rozwija się w nim i spełnia pęd niszczycielski” (cyt. za: Janion, 1989, s. 44–45). Wobec tego, jeślibyśmy uznali, że Konrad jest dwoisty – a wiele dowodów na to przytacza w swoim tekście Maria Janion – „to wtedy jego straszna pieśń o Pieśni dawałaby się rozumieć jako produkt jego duszy »szatańskiej«, ale i słowiańskiej, a nawet prasłowiańskiej [...] Konrad identyfikuje się z Pieśnią, staje się wampirem i przyjmuje na siebie to brzemię” (Janion, 1989, s. 46). Polacy zatem „mogli (chociaż jakby jednak na długo nie mogli) być źli – konkluduje autorka studium Polacy i ich wampiry – stając się wampirem, Polak oddawał się »złej« zemście na wrogu” (Janion, 1989, s. 52–53). Zauważmy, iż z jakichś powodów Maria Janion wniosek swój opatruje pewnym, w nawiasie umieszczonym co prawda, ale jakże istotnym z naszego punktu widzenia zastrzeżeniem. Ponieważ pieśń Konrada jest tak krańcowo frenetyczna, ciemna i ocierająca się o demonizm, więc na różne sposoby – poczynając od księdza Lwowicza (postaci z dramatu), a na wybitnych historykach literatury kończąc (Wacław Borowy, Juliusz Kleiner) – starano się jej wymowę zdecydowanie osłabić, bądź – żeby użyć języka klasycznej psychoanalizy – stłumić. Dlaczego tak się działo? Używając terminologii Junga, można by powiedzieć, że kultura polska i Polacy jawią się jako gałąź ludzkości, która wskutek dziwnych okoliczności utraciła swój archetyp Cienia. Albo inaczej: zrobili wszystko, aby nie dopuścić do własnej świadomości, że tak jak cały gatunek ludzki ciemna, demoniczna strona również i ich dotyczy. Teraz chciałbym zwrócić uwagę na pewną znaczącą analogię literacką. Tytułowa postać opowiadania Przedziwna przygoda Piotra Schlemihla Adalberta von Chamisso oraz Erazm Spikher z Przygód w noc sylwestrową Hoffmanna są w niemieckiej literaturze romantycznej nieodłączną i zarazem dość osobliwą parą bohaterów. Problem, z którym się boryka każdy z nich, ma podobną naturę. Obaj, mimo woli, wbrew własnym pragnieniom, wskutek nieco tajemniczych okoliczności, wyobcowali się z normalnego życia w społeczeństwie. Piotr Schlemihl, jak pamiętamy, sprzedał swój cień diabłu, Erazm Spikher utracił swoje odbicie w zwierciadle. W związku z tym stali się dziwni, odmienni, niepodobni do przeciętnego członka zbiorowości ludzkiej. Nie chciano ich tolerować, na każdym kroku piętnowano ich odchylenie od normy, traktowano jak swoiste „dziwolągi”. W gruncie rzeczy nie byli wcale groźni, jednakże z powodu wspomnianego defektu, braku tej niezbywalnej cechy, trochę się ich bano. Zmuszeni więc do tego, aby włóczyć się gdzieś po krańcach świata, usiłowali odnaleźć zapomnienie w nauce lub podróżach. Erazm Spikher: [...] pewnego razu napotkał niejakiego Piotra Schlemihla, który sprzedał swój cień; chcieli iść w kompanii, tak by Erazm Spikher rzucał w potrzebie cień, a zaś Piotr Schlemihl odbijał się w zwierciadle. Ale nic z tego nie wyszło (Hoffmann, 1959, s. 240). – kończy cokolwiek ironicznie całą tę zadziwiającą historię autor Diablich eliksirów. Oba przedstawione wyżej utwory mają charakter zabawy literackiej dającej się wykładać – jak można sądzić, i takie wskazówki odnajdziemy w literaturze przedmiotu na ten temat – na wiele rozmaitych sposobów. Cień zwykło się, obok innych możliwości, interpretować jako znak drugiego „ja” człowieka. Byłby to odpowiednik demonicznej, ciemnej i złej strony natury ludzkiej. Edgar Morin, autor książki Kino i wyobraźnia skłonny jest nawet sądzić, że „Każdemu towarzyszy przez życie jego własne widmo. Nie tyle wierna kopia, nie tyle alter ego – ile coś jeszcze ważniejszego: ego alter, inny ja sam” (Morin, 1975, s. 43). Uważając, że jest to bodaj jedyny wielki, uniwersalny mit ludzkości, autor wspomnianej pracy dowodzi, że nie chodzi jedynie o replikę, podwojenie „ja”, ale o „ja” będące tego pierwszego groźnym antagonistą – komentuje te myśli Maria Janion. Innymi przykładami literackiego opracowania motywu cienia mogą być: Wilk stepowy Hermanna Hesse, Kobieta bez cienia Hugo von Hofmannsthala, Szara eminencja Aldousa Huxleya, czy bajka Oskara Wilde’a Rybak i jego dusza. Także Mefisto jako demoniczny kusiciel Fausta może być interpretowany jako ego alter. Zgodnie z podstawowym tematem Hoffmanicznym, należy dążyć do rozpoznania samego siebie, zmierzać do doświadczania siebie w podwojeniu (por. Janion, 1972, s. 315). Novalis twierdził: „nikt nie zna siebie samego, jeżeli jest tylko sobą nie będąc zarazem jeszcze kimś innym (cyt. za: Peyre, 1987, s. 214). Dlatego też sobowtór jako figura literacka obok cienia stanowi romantyczną artykulację „człowieka podświadomego”. „Taki język – zdaniem Marii Janion – mógł się przydać i przydał się Freudowi w jego badaniach nad strukturą i artykulacją podświadomości” (Janion, 1991, s. 9). Zdaniem Junga i jego interpretatorów, Zenona Waldemara Dudka, „pełna prawda o człowieku i kulturze musi uwzględniać sferę Cienia. To Cień ukazuje siłę i kontrastowość świadomego życia, mobilizuje aktywność przekształcania siebie przez twórczość i samopoznanie. Jeśli kultura zapomina, ignoruje lub izoluje Cień, zawęża życie do wąskiej smużki światła. A przecież jednym z zadań kultury jest umożliwienie jednostce zrozumienia wartości Cienia (Dudek, 1992, s. 6). W dalszych partiach swego interesującego wywodu Dudek pisze, że „kulturze, która nie jest w stanie transformować Cienia indywidualnego i zbiorowego, grozi niebezpieczeństwo zdominowania przez Cień. Życie publiczne mogą wtedy wypełnić: nieprzetworzony lęk, oskarżanie, żal, tendencje agresywne, niszczycielskie, brutalność. Czasy demokracji po ustąpieniu władzy totalitarnej są trudne, ponieważ nadmiar izolowanego nieprzetworzonego Cienia skłania do destrukcji. Zdolność do powstrzymania się przed agresją jest oznaką dojrzałości, ale tłumienie Cienia (lęku, niepokoju, zła, winy, żalu) opóźnia ewentualnie jego eksplozję” (Dudek, 1992, s. 10). Nas jednak w tym momencie interesuje w wywodach Junga inna kwestia. Bowiem w zasadzie każdy z nas ma do rozwiązania problem Cienia. Można nawet śmiało powiedzieć, że wszyscy jesteśmy potencjalnymi ludźmi Cienia. Jednakże „potrzebujemy – zdaniem Dudka – przynajmniej okresowego oczyszczenia się z niego. Dlatego szczególną formą oczyszczania jest instytucja ofiary i kozła ofiarnego. Uwalniają one od agresji, winy i lęku. Ofiara staje się wtedy nosicielem win własnych, grzechu i wszelkiego samosądu. Psychologia Cienia wskazuje, że kultura nie może istnieć bez instytucji kozła ofiarnego. Potrzebujemy jej tym bardziej, im mniejsze są możliwości samorealizacji jednostki” (Dudek, 1992, s. 21). Kiedy zatem bohaterka powieści Stanisława Brzozowskiego Sam wśród ludzi mówi: „Nie lubię Polaków – oni chcą być dobrzy dla świata, oni chcą nas otruć złym sumieniem” (Brzozowski, 1979, s. 335) – to rozumiemy, że traktuje siebie i swój naród jak rodzaj kozła ofiarnego. To, że Polacy „wyjałowieni” urazem rosyjskim i niemieckim nie chcieli, nie mogli, nie potrafili podjąć trudnych zagadnień egzystencjalnych, w tym ustosunkować się do problemu zła i jego wymiarów metafizycznych – stanowi zaledwie jedną stronę medalu i można to wliczyć w owe koszta poniesione z racji zaborów i komunistycznego zniewolenia. Druga strona zawiera się w dylemacie: – czy możliwe było w Polsce porozbiorowej „filozofowanie” albo choćby nieśmiałe penetrowanie „nocnej strony natury”? Czy fakt niedopuszczania do siebie wiadomości o istnieniu Cienia nie wynikał z działania jakiejś nieświadomej albo i świadomej woli ocalania narodowej tożsamości, która w przeciwnym razie mogłaby ulec zachwianiu i unicestwieniu wskutek zatrucia stosunków wzajemnymi żalami, pretensjami i oskarżeniami? Czy nie zadziałała tu zbawcza moc kozła ofiarnego? René Girard, autor znakomitej książki Kozioł ofiarny, pisał: [...] istotnym wymiarem wszelkich kryzysów jest [...] sposób, w jaki oddziaływają one na stosunki międzyludzkie. Wyzwala się proces „złej wzajemności”, która żywi się sama sobą, choć do przetrwania potrzebuje przyczyn zewnętrznych. [...] Pierwszy nadarzający się kozioł ofiarny położy kres kryzysowi, likwiduje wywołane przezeń międzyludzkie niepokoje, a to dzięki przerzuceniu wszelkich złych uczynków na ofiarę. Kozioł ofiarny oddziaływa wprawdzie tylko na stosunki międzyludzkie, zepsute na skutek kryzysu, lecz wywołuje wrażenie, iż działa także na przyczyny zewnętrzne [...] (Girard, 1991, s. 68). Zakończmy niniejsze rozważania harmonizującą z dotychczasowym tokiem moich wywodów i mogącą stanowić niejako ich podsumowanie tezą Junga, który pisze: Jeśli wyobrażacie sobie człowieka, który ma dość odwagi, aby cofnąć wszystkie swoje projekcje, to macie do czynienia z osobą, która jest świadoma istnienia znacznego cienia [...] nie może już teraz powiedzieć, że inni robią to czy tamto, że oni popełniają błąd i że trzeba z nimi walczyć [...]. Taki człowiek wie, że cokolwiek jest złego na świecie, jest także w nim samym; jeśli tylko nauczy się dawać sobie radę ze swym cieniem, to uczyni coś istotnego dla świata (cyt. za: Jacobi, 1996, s. 156).
"Starość. Doświadczenie egzystencjalne – temat literacki – metafora kultury", seria II, "Zapisy i odczytania", red. A. Janicka, E. Wesołowska i Ł. Zabielski, Białystok 2013, s. RawskiThis PaperA short summary of this paper1 Full PDF related to this paperDownloadPDF Pack
Portret Marii Janion autorstwa Zbigniewa Kresowatego. Źródło: Wikipedia Czytam wspomnienia po Janion i irytuję się z każdym komentarzem, który mówi: „Ach, przestańcie ją zagarniać na te wasze polityczne wojenki, już dość o tym LGBT, to była Wielka Humanistka”. Bywają takie osoby, o których mówimy, że będą trwały wiecznie, bo ich istnienie gwarantuje nam względny spokój; wydaje nam się, że bez nich nadejdą jakieś apokaliptyczne zdarzenia, nieodwracalne zmiany. Jest to lęk absolutnie fałszywy. Staruszek nadal podwiązuje pomidory, a kobiety chodzą pod parasolkami. Nic się nie dzieje. Początek studiów, polonistyka na UJ. Studentka pierwszego czy drugiego roku tego kierunku dostaje do przeczytania dwieście książek rocznie, na dodatek nie potrafi jeszcze w tym wieku myśleć syntetycznie, więc całą swoją energię przekierowuje na siedzenie w bibliotekach, na mrówczą pracę, której znaczenia nie rozumie. Chłonie, a nie wchłania, widzi, ale nie potrafi niczego zobaczyć. To oczywiście o mnie. Nie umiałam myśleć procesami, nie widziałam ludzi w twórcach czy twórczyniach, a zjawiska polityczne odczytywałam przez bezpiecznie zmieloną papkę czytelniczki pewnej znanej szeroko liberalnej gazety środka. Maria Janion jest wtedy kolejnym nazwiskiem w książkach, nazwiskiem ważnym, nawet takim, które staje się momentami bardzo istotne, jest w końcu badaczką romantyzmu, a ja romantyzm cenię – wydaje mi się nieoczywisty, ciekawy, mniej płaski niż inne epoki. Kiedy stykam się z krakowskimi badaczami, z prof. Szturcem, który uczy odczytywania mitów i zalążków przekrojowego myślenia, i prof. Iwoną Węgrzyn, na której zajęciach próbujemy uchwycić migotliwość różnych zjawisk, coś mi się tam uruchamia, zaczynam rozumieć. Ale kiedy piszę pracę o Krasińskim i korzystam z prac Janion, robię dokładnie to samo co z wszystkimi innymi książkami wcześniej: za dużo ich czytam, przebijam się przez setki listów do Delfiny Potockiej właściwie tylko po to, żeby stworzyć coś na kształt płaskiej analizy pozbawionej jakiejkolwiek treści. Myślę, że przeznaczam wtedy jakieś 80 proc. swojego czasu na czytanie. I nic wtedy z tego nie wynika. To jest moment, w którym „Wysokie Obcasy” budują symetrię pomiędzy anty- i feministkami. Sama jako Rozsądna Osoba umieszczam się dokładnie w jej środku. I pamiętam, że opatulona tym naręczem bezpiecznych osądów, kiedy słyszę od znajomej identyfikującej się jako feministka: „Słuchaj, sama zobacz, chodź na naszą demonstrację! To wygląda tak, że stoimy i coś krzyczymy, będzie nas jakieś 12, a z naprzeciwka będą leciały jajka” – to myślę o niej jako osobie szalonej. Takie spędzanie czasu nie leży w rozkładzie dnia Rozsądnej Osoby zainteresowanej humanistyką. Mogłaby się tu pojawić teraz wzruszająca historia o tym, że następnie czytam Kobiety i duch inności i biegnę na Manifę, ale to nieprawda. Feminizm mnie interesuje jako zagadnienie naukowe, które mogłabym zgłębić punkt po punkcie, przeczytać z analitycznym dystansem listę jakichś lektur. I wtedy ta znajoma mówi coś w stylu: „To wspaniałe, że mamy taką sojuszniczkę jak Maria Janion. Ona nasz bastion, nasza legitymizacja i ostoja w tej Warszawie, dzięki niej tu jakoś funkcjonujemy”. I jest to dla mnie najdziwniejsze zdanie, jakie można wtedy wypowiedzieć. Na pierwszą w życiu Manifę pójdę pięć lat później, a organizować będę ją po raz pierwszy osiem lat później. Ale już wtedy zostaje mi w środku jakaś zadra, której nie mogę zdefiniować. Pewnie bierze się ona stąd, że jestem wychowywana przez UJ w duchu, że literatura to rodzaj świętości. Moje synapsy nie potrafią nadrobić tego przejścia z Wielkiego Autorytetu Literackiego do hałaśliwej ulicy, która się czegoś domaga. Ale Kobiety i duch inności faktycznie czytam pewnie mniej więcej w tym czasie, wstyd się przyznać, jak późno, wcześniej znam pewnie fragmenty tekstów, które pasują mi do jakiejś pracy. I trochę nie mogę uwierzyć, jak to jest możliwe, że praca naukowa może być deklaratywna, polityczna i nadal być częścią humanistyki. Słyszę niemal na każdych zajęciach, że to dwie różne rzeczy, właściwie dziś mam przekonanie, że cały wysiłek szedł wtedy w ich oddzielenie, bo w końcu tak, nawet rozmowa o stylistyce, języku jest totalnie przezroczysta, a nazwisko „tych feministek z Warszawy” pojawia się często w asyście zaznaczonego dystansu. I nie, nie jest to nawet dystans do feminizmu jako idei, ale wszystko, co polityczne, sprawia, że osoba zajmująca się nauką się ośmiesza. Przestaje być wiarygodna. Na akademii bowiem również króluje Rozsądek, może trochę w mniej wulgarnym wydaniu niż w mainstreamowych mediach, ale jest oczywistym punktem odniesienia. Potem jeszcze chwilkę zajmuję się kobietami, pisząc filmoznawczą magisterkę, której podmiotem są postacie polskiej szkoły filmowej. Korzystam z prac Janion jako klucza, który pomaga mi opisywać kategorie absurdu i melancholii przez pryzmat romantycznych mitów. Pamiętam, że mam taki moment, że właściwie cała literatura przedmiotu mogłaby mi się do niczego nie przydać – oprócz Janion. Teksty o romantycznych bohaterkach i bohaterach nadal stanowią sekretny przewodnik po polskiej rzeczywistości XX wieku, pozwalają mi lepiej rozumieć swoje postacie. Choć nadal ich nie rozumiem. Równolegle jest to czas, kiedy uczę się feminizmu – na własnej skórze, z ulicy i przez osmozę. Jest to proces tak bardzo nieuchwytny, że umiem go opisać tylko na dyskusjach panelowych wokół problemu, przez doświadczenia, których przestaję się wtedy wstydzić. Nagle własna historia staje się ważna, nie jest niczym obciachowym. Wszystko: literatura, kino, polityka składają się w całość. Jestem początkującą nauczycielką i jak każda polonistka przez pół drugiej klasy przebijam się przez Dziady. Zaczynam rozumieć pieśń wampiryczną po mniej więcej 10 latach od pierwszej lektury. Tłumaczę uczniom: „Ej, romantyzm może wam się nie podobać, ale musicie to rozumieć, jeśli mieszkacie w Polsce, bo to jest kluczowe”. Jestem wzruszona w momencie, w którym moja uczennica dziękuje za polecenie jej książki Wampir. Biografia romantyczna. Po latach wcale nie żałuję miesięcy spędzonych bezmyślnie w bibliotece i czytania dzieł polskiej humanistyki bez żadnego zrozumienia. Przynajmniej przez nie przebrnęłam, myślę, przecież dorosły człowiek nie ma na to czasu. Nie żałuję też poświęcania lwiej części życia polityce, chociaż teraz nie jestem w niej czynnie. Nie uważam, że któreś z tych zajęć jest ważniejsze czy bardziej wartościowe, ale obie te części stanowią to, kim teraz jestem. Jeśli czegoś uczy nas istnienie postaci takiej jak Janion, to że życie jest całością, nie składa się z szufladek rozmieszczonych w katalogu wielkim jak w Bibliotece Jagiellońskiej. To, czym się zajmujemy, co badamy (jeśli coś badamy), z kim mieszkamy, czy lubimy koty, z kim się przyjaźniliśmy, jakie przeczytaliśmy wiersze, na jakiej demonstracji byliśmy ostatnio – to wszystko składa się na to, kim jesteśmy. To my jesteśmy jak nasze teksty, nie jesteśmy od nich lepsi, rzadko jesteśmy od nich też gorsi. Wybory, których dokonujemy, są ważne. Nie jest tak, że zaangażowanie polityczne ośmiesza. Ale udawanie, że to wszystko istnieje w oddzieleniu, już tak. Czytam wspomnienia po Janion i irytuję się z każdym komentarzem, który mówi: „ach, przestańcie ją zagarniać na te wasze polityczne wojenki, już dość o tym LGBT, to była Wielka Humanistka”. „Każdy bierze z Janion tyle, ile jest w stanie w danym momencie” – słyszę od przyjaciela. A ja tak bardzo bym chciała, żebyśmy wzięli z niej wszystko. Teraz.